poniedziałek, 27 czerwca 2011

Z cyklu inni mają gorzej: Prawo

Hand Of Justice Vector Art
photo: http://www.flickr.com/photos/vectorportal/

Jeśli myślałeś, że my, inżynierowie, mamy na studiach bardzo ciężko z powodu ogromnej ilości projektów, sprawozdań i kolokwiów, pomyśl jeszcze raz. Ale najpierw przeczytaj ten artykuł. Dowiesz się do jakiego poziomu w utrudnianiu życia studentom doszli profesorowie i doktorzy na kierunku Prawo.

Korzystając ze swych licznych ( :) ) znajomości, wysłuchałem (i zapisałem) opowieści przyszłego prawnika, który miał już przyjemność zaliczenia kilku dużych przedmiotów na Prawie. Dowiedz się, jakie absurdy czekają na przyszłych studentów tego kierunku. 

(Opowieść dotyczy uczelni zwanej UJ, ale myślę, że nie różni się to specjalnie nigdzie w Polsce). 


Egzamin jak egzamin 
Duży materiał, kilka książek, jeden kodeks. Standard.  Prawnicy przygotowani są na duże partie materiału, bo to niejako wynika z ich profilu zawodowego (wszyscy wiemy, że prawo jest obszerne). I poza nielicznymi jednostkami (których nie brakuje na żadnym kierunku) nikt z tego powodu nie jęczy. 

Niemniej jednak... weźmy takie prawo karne. Każda sprawa karna jest inna - a bo inne okoliczności, a bo sprawca nieletni itp. Dlatego też wyrokowanie w kwestiach karnych jest bardzo trudne. Dość powiedzieć, że każdy szanujący się profesor ma własne opinie co do obowiązujących doktryn - jako że do wielu spraw można zastosować całe legiony różnych pzepisów (dlatego czasem wyroki sądowe są dla nas, zwykłych śmertelników, po prostu nie zrozumiałe). Sposób interpretacji danej sprawy i przepisów, które należy zastosować różnią się w zależności od tego, kto mówi. Nieźle, nie?



A teraz najlepsze. Na egzaminie, na którym rozwiązuje się takie sytuacje karne (zwane kazusami) nie wystarczy poprawnie sklasyfikować przestępstwa. Należy zastosować opiniowanie zgodne z tym, jak myśli zajmujący się tą dziedziną profesor. Trzeba więc znać jego opinię i sposób myślenia. Co z tego, że rozwiążesz zadanie tak, jakby to rozwiązał profesor z Gdańska. Ty jesteś w Krakowie i masz myśleć jak pan [i tu nazwiska podać nie mogę]. Inaczej nie zdasz. 

Nie byłoby to takie straszne. Zazwyczaj każdy z Panów zajmuje się swoją dziedziną i nawzajem sobie nie przeszkadzają. Wtedy wystarczy wiedzieć, czym zajmuje się dany profesor i zastosować wnioskowanie zbliżone do jego. Wszystko. 

Niestety istnieje jeszcze coś takiego jak...

Spór w doktrynie 
Czyli sytuacja, w której kilka tuz uczelnianych ma odmienne zdanie. No bo czyje zdanie poprzeć (już pomijam, że pasuje znać wszystkie opinie wszystkich profesorów)? Oczywiście możesz zrobić po swojemu i najwyżej będzie podobnie do któregoś z mędrców. 

Ale trzeba Ci wiedzieć, że skoro na prawie jest, bagatela, 500 osób, to i do sprawdzania egzaminów zaprzęga się całe zastępy profesorów. I co będzie jak trafisz na niewłaściwego? Ano tyle, że Pan może się poczuć urażony faktem, że nie jego sposób został wykorzystany. I najzwyczajniej w świecie - nie zgodzi się z Tobą. Dla niego oznacza to, że postawi na swoim (mój sposób jest dobry, inne nie), dla Ciebie - że dostaniesz 2,0. 

I jak wyjść cało z takiej sytuacji? Bo przecież nie wiesz, kto będzie sprawdzał Twoją pracę. No nic prostszego... musisz mieć po prostu szczęście.

(Żeby być całkiem uczciwym, to powinieneś wiedzieć, że nie zawsze tak jest. Czasem profesor zalicza zadanie jeśli jest dobrze zrobione, ale nie po jego myśli. Nie jest to jednak regułą, a sądzę, że powinno być

14 komentarzy: